sobota, 23 czerwca 2012

Chapter two.

Na początku pragnę ogromnie przeprosić za moją ponad miesieczną nieobecność tutaj. Dużo czynników złożyło się właśnie na to przewinienie. Nie będę Was dłużej zanudzać, gdyż pewnie macie ochotę na dostateczną dawkę dobrego rozdziału. Moim zdaniem, nie mogę Wam tego zapewnić. Ten rozdział jest kompletnie bez sensu, nie zachwyca i nie wyróżnia zupełnie niczym. Ale cóż, jak to mówi Zayn - You Only Live Once. Zapraszam do czytania. Pozdrawiam! xx

Ps. Do pierwszej części rozdziału nie ma podkładu muzycznego. Przepraszam, aczkolwiek nie mogłam znaleźć odpowiedniej nuty, ukazującej panujący tam nastrój.


 
-  Jestem – urwał nieco ciszej, przekraczając próg świeżo pomalowanego mieszkania – Dlaczego śmierdzi tu farbą?
 - O, witaj, kochanie. Tata postanowił przemalować cały dom, odnowić atmosferę. Tak poradził mu psychiatra, wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej… - musnęła soczystymi wargami jego blady policzek, po czym obróciła go wokół własnej osi i spojrzała w oczy. Była z niego dumna. 
 - Mamo, ile razy mam ci powtarzać, że już  z tym skończyłem? To rozdział zamknięty w moim życiu i nie chcę do niego powracać, więc uszanuj to! – lekko się zbulwersował i wyrwał z opiekuńczego uścisku matki. Już miał kierować swe kroki na wyższe piętro, kiedy to usłyszał głośne nawoływanie jego imienia.
 - Liam, czy ty krwawisz?! – niska blondynka znalazła się u jego boku w ekspresowym tępie. Oplotła dłońmi jego policzki i spojrzała na rozciętą wargę.
 - Zostaw, to nic – szybko obrócił się w stronę schodków, lecz jego matka nie pozwoliła mu na tak łatwy unik. Pociągnęła go za rękaw jego przemoczonej bluzy, a on mimowolnie zszedł kilka kroków niżej, znajdując się tym samym znów na wysokości parteru.
 - Siadaj tam, zaraz przyniosę apteczkę. W coś ty się znowu wpakował? – zmarszczyła brwi, wskazując odpowiednio na kremową sofę oraz na jego poranione usta. Brunet prychnął pod nosem coś niezrozumiałego i wykonał to, o co prosiła go matka. Niechętnie zrzucił z siebie mokre nakrycie jego koszulki, która została doprowadzona do tego stanu  przez to niecodzienne zjawisko, nazywane deszczem.  
 - Może trochę piec, ale jesteś silny, dasz radę – kobieta zjawiła się w salonie z białą paczuszką w dłoniach. Usadowiła ją na śniadaniowym stoliku, po czym zaczęła z niej wyciągać kilka rzeczy najbardziej potrzebnych do odkażenia powstałej rany. Podeszła do niego z małym flakonikiem i na bielutki jak śnieg gazik, nalała kilka kropel nieznanej substancji. Przyłożyła go w szybkością światła do zranionego miejsca, zapewne tak, by ból był jak najmniej odczuwalny. Jednak się nie udało. Chłopak zacisnął powieki, a jego oczom ukazała się całkowita ciemność. Musnął ręką delikatny materiał sofy, na której się znajdował, jego dłonie zadrżały. Niesamowity ból.
 - Już, wytrzymaj jeszcze  trochę. To płyn na odkażanie – dodała, kurczowo ściskając w ręku malutki kosmyk materiału. Nie minęło kilka sekund, a jej ręka zmieniła położenie. Ponownie zanurzyła ją w przeźroczystym opakowaniu, po czym odkleiła od siebie dwie części tworzywa. Jedną część pozostawiła na skórze chłopaka, a drugą spokojnie odłożyła na stolik.
 - Gotowe, będzie spuchnięte przez kilka najbliższych dni. Ale przynajmniej mam pewność, że to nie będzie nic poważniejszego – w końcu zadanie wykonane. Domknęła malutką paczuszkę i usiadła obok półnagiego syna. Wpatrywała się w niego chwilę – miała nadzieję.
 - Dzięki – odburknął. Jego noga gwałtownie powędrowała jeden krok bliżej, aczkolwiek słowa wypowiedziane z ust mamy nigdy nie mogły pozostać obojętne.
 - Nie skończyłam – założyła ręce na piersi i bacznie obserwowała każdy, najmniejszy ruch syna. Kiedy dojrzała, że na dobre usadowił się na swoim miejscu, uznała za wygraną. – Kto cię tak urządził? Liam, błagam, synku, jestem twoją matką, zważając na twoje wcześniejsze problemy po prostu muszę znać odpowiedź na to pytanie.
 - Nie musisz. To nic wielkiego. Przewróciłem się na schodkach wywodzących od szkoły. Na moje nieszczęście upadłem na twarz, stąd ta poraniona warga – tak perfidnie kłamał. Ta treść wydobywała się z jego ust z tak niezawodną łatwością, iż nikt, kompletnie nikt nie zdołałby się zorientować, że to tylko aluzja. Chora, posiniaczona, która niesie za sobą krzyż doświadczenia.
 - Liam, przecież wiem, że nie mówisz mi prawdy. Dlaczego to robisz? Ja chcę ci pomóc, tylko i wyłącznie.
 - Nikt nie może mi pomóc – odparł, po czym zebrał w dłonie swoją t-shirt’kę oraz bluzę i skierował swoje kroki do góry. Tym razem mu się to udało. Nikt go nie zatrzymywał, ona tego nie robiła. Wiedziała, że i tak nic nie wskóra.
Usiadł na brzegu swojego łóżka, wyłożonego tysiącem jedwabistych poduszek. W całym pomieszczeniu unosił się subtelny zapach wanilii – uwielbiał ją. Spojrzał na wyświetlacz telefonu komórkowego – dwudziesta trzecia trzydzieści osiem. Droga zajęła mu ponad dwie godziny. Nie miał pojęcia gdzie się znajdował. Ale teraz jest tu, u siebie. Leży na łóżku, rozmyślając nad sensem życia. Kochał to robić. Był inteligentny, zdawał sobie sprawę z wielu rzeczy. Ale nie z tej. Jego serce znacząco przyśpieszyło, a oddech stał się płytszy – już drugi raz tego dnia.
Myślał o życiu. O swoim istnieniu. Ile siły każdy z nas musi ukrywać w środku, by przejść przez wszystkie trudy życia codziennego. Przeszłość, przyszłość, teraźniejszość – te trzy. Jednak najważniejsza? To, co teraz. Aczkolwiek nie można od tak wymazać tego, co już było. Wszystkie starania przemijają, kiedy powracają wspomnienia. Szkaradne, czasem niepotrzebne, ale one nigdy nie przeminą. Tylko one pozostaną. Teraz i na wieki.
To był moment, chwila, która utkwiła bardzo głęboko. Jeden wieczór zmienił wszystkie plany, przeistoczył rzeczy oczywiste w kłamstwo, z  którego nie dało się wybrnąć. Niby kilka zrzutów, jak się potem okazało – piętnaście gramów piekła. Jedna dziurka, zaraz potem druga. Wdech, wydech i raj, który niósł za sobą bagaż ponadprzeciętnych konsekwencji. Na początku nie zdawał sobie sprawy z tego, przez jaki tartar będzie musiał przebrnąć, uczyć się żyć z jego bliskością. Z czasem organizm pragnął więcej, mało tego, on żądał kolejnej dawki tego świństwa, które tylko go zabijało. Zabawa? Niewinna. Łamiesz zasady, nie słuchasz rodziców, żyjesz tak, jak chcesz. Mu się to nie opłaciło.
Wpadł w nałóg, z którego sideł nie mógł wyszarpać swojej duszy przez długi okres. Ale w końcu mu się udało. Zrobił to. Obiecał sobie, rodzicom, wszystkim dookoła, iż już nigdy więcej nie sięgnie po ten jednogodzinny raj. Ale to znów powróciło. Pragnienie i te uczucie kompletnej bezradności. Wraz z tym powróciły kolejne problemy, których tym razem tak łatwo nie zostawi za sobą i powie „dość, kończę z tym”. Pewnego dnia przyjdzie i go zabije. Zabije też wszystkich dookoła. Ludzi, których kochał, kocha i będzie kochał. Nie zlituje się nawet nad jednym, słabym sercem. Rozetnie wszystkie zmysły i poszatkuje na kawałeczki jakiekolwiek marzenia i pragnienia. A wtedy nie będzie już ratunku oraz szans na lepsze życie. To wszystko się skończy. Kiedyś.
 Krople deszczu delikatnie przygrywały ku jego uchu. Wtedy wiedział, że wszystko już skończone. Nakrył się tworzywem kołdry, a głowę wpuścił w obwód poduszki. Rzęsista ulewa zawsze zapowiadała dobrą pogodę nazajutrz. Trzeba się przygotować. Jutro nowy dzień. Jeden, z ostatnich dni roku szkolnego. Trzeba to dobrze wykorzystać. Zdecydowanie.



 Ranek. Subtelne prześwity letniego słońca otuliły nieskazitelną skórę dziewczyny. Uniosła w górę powieki i już teraz wiedziała, że kolejny raz musi zmierzyć się ze śmiercią, jaką niesie życie. Spojrzała lekko w górę, na czysto-biały sufit, na którym widniały wzorki, nakreślone czarną kreseczką. Wcześniej ich nie dostrzegła. Wielu rzeczy nie dostrzegała. 
Plan na dzisiaj? Przeżyć. A może jednak nie. Może pozwolić na to, aby jej dni dobiegły końca. Aby wszystko to, przez co przechodzi od dwóch lat w końcu się skończyło. Prysnęło jak bańka mydlana, swobodnie unosząca się na rześkim powietrzu.
Nie. Jest silna? Da sobie radę. Ma dopiero dziewiętnaście lat – całe, chore życie przed sobą. Łudziła się bezsensownie, iż może tym razem będzie inaczej.
Dłonią delikatnie przejechała po miękkim materiale prześcieradła. Zatrzymała w silnym uścisku jego skrawek, a przymykając na chwilę oczy zdała sobie sprawę, iż znów to zrobiła. To uzależnienie. Wypuściła z zagłębienia dłoni jedwab, który już od dobrych paru minut miętoliła bezsensownie. Przecież w końcu musi zmierzyć się z rzeczywistością, a ona miała na imię godzina siódma siedem - poniedziałek.
Wysunęła jedną nogę spod obwodu pierza – niesamowity chłód. Druga? Niewiele lepiej. Jednym ruchem ręki sięgnęła po za duży szlafrok, usadowiony na górnym regale półeczki. Rozwinęła go na całej długości i przyodziała na swoje zmęczone ciało. Obwiązała swoją talię cieniutkim paseczkiem znajdującym się na tej wysokości ciała.
Spojrzała w lustro. Kim ona była? Oszukiwała wszystkich dookoła, a przede wszystkim najważniejszą jednostkę – samą siebie. Przetarła zaparowaną powierzchnię i zobaczyła, iż po jej policzku spływa łza. Prawie niewidzialna, nieskazitelna. Ani drgnęła. Nie poczuła jej. To zjawisko było codziennością, już przyzwyczaiła się do tego subtelnego dotyku nawilżonych policzków, które jeszcze, całkiem niedawno, oblewały się soczystą czerwienią.
Jej twarz otulił właśnie letni strumień ciepła. Opuszkiem palca przejeżdżała przez każde, nawet najmniejsze zagłębienie, chcąc jak najdłużej pozostać w kontakcie z tą naturalnością. Zakręciła kurki i jeszcze raz spojrzała przed siebie. Perfidnie kłamała.
Pochwyciwszy w swoje żylaste dłonie wyrób włókienniczy, doprowadziła do całkowitego sucha każdy zakamarek twarzy, szyi oraz dekoltu. Spięła elastyczną gumką swoje długie kosmyki włosów w gruby warkocz, który po zaleceniu śmiało będzie prezentował się na prawej stronie jej klatki piersiowej. Poranna toaleta – pierwszy stopień codziennej rutyny? Zaliczony.
Niepewnie kroczyła po starych, skrzypiących panelach, co chwila rozglądając się wokół. Gwałtownie rozszerzyła kaszmirowe zasłony, a jej oczy zostały porażone jeszcze większą jasnością. Momentalnie obróciła głowę do tyłu, by choć na chwilę uchronić się przed niemiłosiernymi smugami porannej światłości, które nie dawały za wygraną. W końcu się oswoiła i spojrzała na cudowną panoramę spiesznego Miasta Aniołów. Każdy gdzieś dążył, do czegoś. Pragnął zdobyć najwyższe cele, podnosić szczeble barierek ambicji. A ona? Nie wiedziała, kim jest. Kim chcę być. Albo… kim kiedyś była.
Bezczelnie pociągnęła za gruby warkocz, przerzucając go na drugą stronę  i oddaliła się z miejsca tymczasowej obserwacji. Kiedy znalazła się w obwodzie jej malutkiej komody, oplotła zimnymi dłońmi miękką tkaninę szarej bluzy. Chwilę potem znalazła się ona na wyziębionym ciele uzależnionej. Jej miednicę z każdej strony obiegły czarne, markowe dżinsy. Przez jej głowę znów przemknęło kilka nieskazitelnych wspomnień. Czasy, kiedy było dobrze. Kiedy wszystko było lepsze.
Jeszcze tylko kilkanaście minut, wskazówki brną przed siebie. Umysł wiruje, świat się zatrzymuje. Czy to koniec? Nie, to dopiero początek.
Pochwyciwszy w dłonie swój plecak, utkany tylko i wyłącznie z czarnego, jedwabnego tworzywa, zakluczyła drzwi swojego pokoju i ruszyła przed siebie.
Wiedziała, iż nie ma na co liczyć. Nie zatrzymała ani swego pośpiesznego kroku, by choć na chwilę znów zaczął łudzić się, że kogoś ma. Że przed wyjściem do „więzienia” młodych ludzi, może przyjść i powiedzieć, że kogoś kocha. Znów to samo. Niespełnione sny. Dobijające ambicje.
Chciała kochać. Tak cholernie wymagała, aby ktoś nauczył ją, jak kochać. Pragnęła się czuć kochana. Teraz i na zawsze. Mieć poczucie, iż ktoś zawsze będzie czekał. By przytulić. By pocałować. By zatrzymać w ramionach. By powiedzieć, że jest najważniejsza. I nic innego się nie liczy. By móc poczuć smak tego, co przynosi życie w więzi miłości. Zamknąć oczy, by  poczuć słodki oddech, który przyciąga pragnienie. A je zaspokaja tylko jedno.
Przedarła się przez grupkę zamężnych typków, codziennie rano czyhających pod jej kamienicą. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak często ociera się o świadomą śmierć.
Powoli wyjęła z tylnej kieszeni spodni  malutki, mosiężny kluczyk, by chwilę potem odkluczyć z sideł zabezpieczenia jej białego rumaka – zabytkowy rower górski.
A teraz beztrosko przemierzała każdy zakątek Los Angeles. Ciepła, czerwcowa fala subtelnego powietrze delikatnie otulała cerę dziewczyny. Spokój i opanowanie. Wyrwała się z gąszczu niebezpieczeństwa, w końcu jest wolna. Wiatr co chwila wprawiał w mozolny ruch korony wysokich palm, które obwodziły wyznaczoną trasę dla „rowerzystów”. Spoglądała przez siebie, nie zważając uwagi na nic. Bo to jedyny moment, kiedy może robić coś sama dla siebie. Uwielbia to.
Skręciła w jedną z uliczek, a jej słuch oblał się nieznośnym rumorem. Autobus wydał z siebie charakterystyczny odzew, a z jego wnętrza raz po raz zaczęli wyparowywać zagorzali nastolatkowie.
Rozeszli się we wiadomym kierunku, a jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz zachwiania psychicznego, kiedy zorientowała się, iż na jej kościstym ramieniu ktoś pozostawił wiadomy ślad.
Potem ujrzała już tylko czerwony gąszcz  idealnie ułożonych pasem, pod którymi ukrywały się błyszczące światełka, żwawo przypominające o swoim istnieniu. Zachęciła ją szczerym uśmiechem, a z jej ust, naznaczonym śmiało czerwoną szminką, zaczęły wydobywać się następujące słowa:
- Siemasz, Av! – niemalże krzyknęła wprost do jej ucha, a ona znów wzdrygnęła się niespodziewanie. – No, no, no! Budzimy się, nie przesadzaj, patrz, jaki mamy piękny dzień, trzeba go wykorzystać! Tylko pięć, błogosławionych lekcji, potem upragniona wolność, słyszysz to? Koniecznie musimy zajrzeć dzisiaj na salę, Tri ma dla nas nowy układ, a Ethan jest w pełnej gotowości, rozmawiałam z nim dzisiaj rano. Jest bardzo podekscytowany, a Ty nie mo-
- Cee, błagam, wystarczy. Dotarło do mnie.  Nigdy nie dasz za wygraną, prawda? – spojrzała na nią spode łba, po czym wydęła bezczelnie wargi.
 - Jestem uparta, znasz mnie dobrze. Lepiej, niż ktokolwiek. Zastanowiłaś się nad moją wczorajszą propozycją? – czerwonowłosa oddaliła się kilka kroków wstecz, aby spocząć na małym, kamienistym murku, na którym tak bardzo lubiły wspominać stare, dobre czasy.
Ava naciągnęła materiał szarej, ogromnej bluzy, wciąż nasiąkniętej zapachem jego alfonsofskich perfum, którymi tak bardzo lubił przyozdabiać swe idealne ciało.
W jej myślach, na małych, kolorowych, ale nie tylko karteczkach, rozpoczęło się przewijanie wspomnieć i uczuć. Przypomniała sobie cały wczorajszy dzień, od świtu, aż po zmrok.
Przymrużyła oczy, kiedy to karteczka z napisem „Tajemniczy Nieznajomy” właśnie wkroczyła w punkt kulminacyjny i to właśnie na niej skupiła się cała jej uwaga. Czas.
Powróciła do świata żywych dopiero w momencie, kiedy usłyszała szelest podnoszonego wieczka opakowania jej małych dzieciątek.
 - Bierz i nie gadaj – wsunęła pod jej dłoń jedną, białą dawkę śmiertelnej nikotyny. Ciemnowłosa włożyła go do wnętrza warg, po czym po pierwszym zaciągnięciu się była prawie pewna, że to nie jedyny dzisiejszego dnia.
Po wpuszczeniu do każdego zakamarku duszy tej niszczącej substancji, obwiodła wzrokiem całą instytucje edukacyjną.
 - Niezła rudera, co? – wyjęła papierosa, po czym strzepnęła nadmiar pyłku tytoniowego osadzającego się na niespełna niedopałku.
 - Nie zmieniaj tematu i tak za często ci na to pozwalam. Naprawdę sądzisz, że jestem aż tak… głupia?
 - Grace, przecież wiesz, że uważam cię za jedną z najmądrzejszych osób na tej planecie. Może nawet mądrzejszą niż sam pan Anstain! Brakuje ci tylko tak cudownej szopki na głowie i wyglądowo będziesz mogła mu dorównać.
 - Och, Ava! Jesteś okropna! Wciąż drążymy ten sam wątek, a ty dalej nie wypowiedziałaś się ani słowem.
 - Nie przyszło ci do głowy, że może ja nie chcę go ciągnąć?
- To zakończ to raz, na zawsze. Czemu tak bardzo się tego boisz?
 - Ja i strach? Porównujesz dwie odległe planety.
 - Boisz się, jak nikt. Sikasz ze strachu, kiedy przypadkiem wypchnie mi się na język słowo „przeprowadzka” i „uzależnienie”.
 - Cicho bądź – jej źrenice się rozszerzyły tak samo szybko, jak jej głowa zaczęła się obracać na wszystkie możliwe kierunki.
 - Widzisz? Za każdym razem to samo. Dlaczego tak bardzo nie chcesz sobie pomóc?
 - Nie wiem – umilkła, próbując znaleźć jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie do zaistniałej sytuacji. Kiedy zorientowała się, iż nie ma już ratunku, momentalnie zeskoczyła z tymczasowego miejsca spoczynku, odrzuciła totalny niedopałek szluga na zielonkawą trawę i spojrzała niepewnie na Grace, oczekując jej reakcji.
 - Nie odpuszczę ci. Do końca życia. Pamiętaj, na treningu dam znać o sobie.
Cee znalazła się u jej boku, by chwilę potem śledzić każdy ruch MycCarthy z przeszywającym od środka zapałem. Kilka chwil kierowały się w stronę domniemanego celu, by potem znaleźć się już we wnętrzu klasowej celi, gdzie wszyscy czekali tylko na to, aby ich głośny wybawiciel dał się we znaki.

 - Nie gadaj, że dałeś się lasce! – z ust Matta wydobył się nieznośny wydźwięk ironicznego śmiechu, który miał tylko i wyłącznie za zadanie wywołać z nim totalną bezwartościowość; poniżyć go. Chłopak odchylił głowę o tyłu, spuścił nogę w dół, a ona stąpnęła z niesamowitą siłą na lodowate podłoże.
 - Jesteś żałosny – wycedził, a jego pięść idealnie złożyła się w całość. Przybliżył się do niego niebezpiecznie blisko; ten czuł oddech przyjaciela na szyi. Jego oczy lądowały na przypadkowych punktach, a nosem wodził za zapachem świeżego powietrza. – Idziemy.
Szkolny dzwonek  rozległ się na powierzchni całego budynku, a on odetchnął z ulgą.
Krążył za nimi, w duchu modląc się, aby ten dzień zakończył się właśnie dziś, właśnie tutaj. Za dużo. Zdecydowanie.
Ledwo słyszalny zgrzyt, zapoczątkował ciężki proces, jakim było otwarcie stalowych bram pracowni biologicznej. Pilnie strzeżonej, repliki szkieletu samego Michaela Faradaya nie zdobywa się na porannym bazarku, na jednej z Los Angeles’owskich ulic.
Wszyscy skierowali się na swoje miejsca – on również. Usiadł na mało stabilnym stołku i przeszyły go dreszcze; jak zwykle tutaj. Spojrzał w bok i dostrzegł mają iskierkę nadziei. Czterdzieści pięć minut. To mało.  Jest silny, zapewne da radę.
Tępo wlepiał wzrok w ciemno-zielony punkt, zawieszony na karmelowej ścianie. Jego myśli odbiegły. Mrużył powieki, co chwila spoglądając na malutką szybkę, pod którą tykały dwie wskazówki wolności. Kiedy to dobiegnie końca?


- Stary, kiedyś dałbyś się pokroić za chociażby  pięć gramów czystej kokainy, a teraz patrzysz na tę drobniutką wybawicielkę, jakbyś co najmniej ducha zobaczył – prychnął, a jego odzew gardłowy mógł zwiastować tylko zdenerwowanie i irytację.
 - Skończyłem z tym – oparty o kamienisty mur, zacisnął szczelnie obie pięści, na wznak lekkiego zakłopotania. Jego miarowy oddech zaczął tracić swoją stałą formę.
 - Ta, patrz, a tam leci Jezus! – palec Richarda uniósł się w górę, tak samo jak jego głowa. Jego chichot wywoływał dreszcze na ciele Paynea, już drugi raz. – Masz jedną działkę i nie mów nic, oddasz później.
 - Ale ja naprawdę nie chcę, nie musiałeś się fatygować, Matt.
 - Och, ależ tak. Bierz, zanim zaczniemy rozmawiać inaczej – podsunął mu przeźroczyste opakowanie, z białym, sypkim proszkiem w środku, wprost pod jego lśniące tęczówki. Liam odsunął się kilka kroków w tył, a jego ręce przybrały zupełnie inny kształt.
 - Muszę już lecieć, pogadamy jutro, albo spotkamy się w szopie. Na razie – pochwyciwszy w swoje wystarczająco już zwilżone dłonie dwa ramiączka szorstkiego włókna, zaczął przesuwać swoje stopy po twardym gruncie, co zapoczątkowało głośny odgłos, wydawany przez podeszwę jego obuwia.
- Hola, hola, panie Payne, gdzież to się pan tak spieszy? Chyba jeszcze wszystkiego sobie nie wyjaśniliśmy…
Rytm jego serca przybrał na częstotliwości. Znów musiał się z tym zmierzyć. Czy to ma sens?

*~*~*~*
Przepraszam, jeszcze raz! Rozdział stanowczo za krótki. Powód? Totalny zastój twórczy. Nie umiałam nic stworzyć od ponad trzech tygodnii, utkwiłam w martwym punkcie pod koniec rozdziału i postanowiłam, że tak właśnie go zakończę. Możecie poczuć lekki niedosyt - ja też go odczuwam, zawiodłam się. Podjęłam się zdecydowanie za trudnego zadania, któremu nie wiem, czy podołam - miejmy nadzieję, że wytrwam do końca. 
Skarby moje kochane, patrzę na to pozytywnie! Postaram się teraz pisać jak najczęściej. W końcu co się zbliża? Koniec roku szkolnego! W wakacje moja wena przybiera na sile, więc możecie się spodziewać niemożliwego. Pamiętajcie:
Czytasz = Komentujesz!
Ech. Mam nadzieję, że chociaż Wam się spodoba. Liczę na Was. Kochani, do zobaczenia niedługo! #lotsoflove. xx
                                                               



11 komentarzy:

  1. No pewnie, że się spodobał! ;D
    Świetny jest i czekam na nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny. ;*** Jak mógłby się nie spodobać? Historia, którą tworzysz, jest niesamowity. Pokazuje, iż życie nie zawsze pisze dobre scenariusze i musimy zmagać się z wieloma problemami. To, że podjęłaś się tak trudnego tematu, sprawia, iż człowiek chce czytać coraz więcej i więcej Twej twórczości. Masz przeogromny talent, a Twój styl pisania jest nad wyraz dojrzały. Cieszę się, iż w końcu pojawił się ten rozdział. Mam nadzieję, że następny pojawi się szybko, chociaż nie mam zamiaru zmuszać Cię do pisania. Życzę weny. <3

    OdpowiedzUsuń
  3. dzień dobry.
    co ja się będę rozgadywać, wiesz przecież, że to kocham.
    tak, jak fryzurę Einsteina i latającego Jezusa.
    loveloveloveyounigga. <3

    OdpowiedzUsuń
  4. jak ty pięknie piszesz *.* Aż się chce czytać :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Koniec w takim momencie jak reklamy na polsacie -,- . Fryzura Einsteina i latający Jezus xD To było dobre. Trochę więcej się dowiedzieliśmy o bohaterach. Liam brał narkotyki?! o.O

    OdpowiedzUsuń
  6. Masz talent i to ogromny. Każde słowo tego opowiadania chłonę niczym Liam kokainę... ale zaraz, przecież on nie ćpa!
    Ah, ta opowiadaniowa rzeczywistość. Tonę w niej bezpowrotnie i nic mnie nie może odciągnąć od dokończenia rozdziału...
    Jest przegenialny.
    PRZEPIĘKNY ♥
    czekam na kolejne, życzę weny ;) x

    @MargaaStyles xx

    OdpowiedzUsuń
  7. wow! jak ty pieknie piszesz. masz talent! ! wpadniesz do mnie i ocenisz? : jessica-styles.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. CUDOWNY rozdział.To wszystko wygląda tak realnie.Masz ogromny potencjał.Zapraszam do mnie http://my-blood-is-ur-life.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudowny ; *
    Zapraszam do siebie : http://directionlover.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Podoba mi się sposób w jaki piszesz , czyta sie fajnie i lekko , zapraszam do mnie i liczę na szczery komentarz http://lolaa1881.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowny rozdział i śliczny nagłówek. Masz piękny i dojrzały styl pisania. Widać, że starasz się dopasowywać każde słowo do siebie, nie pędzisz, myślisz nad wydarzeniami, ogólnie się przykładasz. Jeśli tak nie jest, to tym bardziej gratuluję, bo to tylko świadczy o Twoim talencie. Mam nadzieję, że jeszcze coś napiszesz :)

    OdpowiedzUsuń